Celestun to male, urocze miasteczko na polnocny zachód od Meridy, lezace juz nad Zatoka Meksykanska. Droga do niego wiedzie przez tereny, ktore wygladaja jak opuszczone i po kataklizmie. Zaraz na poczatku miasta jest Eco Zona z rezerwatem flamingow.
Wycieczka lodzia kosztuje 180 peso od osoby i trwa ok. 1h. Warto. Na poczatku odwiedzilismy krokodyla, ktory sie wysypial na lasze
piasku, pozniej poplynelismy do odleglej kolonii flamingow a w drodze powrotnej, sternik skierowal w pewnym momencie lodz na brzeg.
Juz sie widzialem po zderzeniu z brzegiem, jednak nagle sie okazalo, ze nie zderzamy sie tylko wplywamy w korytarz uformowany z drzew namorzynowych. Taka mala dzungla. Nie powiem, zeby to nie zrobilo na mnie wrazenia. W trakcie rejsu mielismy jeszcze mozliwosc nawiazania blizszego kontaktu z dostojnym panem Pelikanem. Pozwolil sie sfotografowac, odpowiedzial na uklony po czym odwrocil sie na piecie.Po powrocie na brzeg pojechalismy do Celestun. Male piekne i kolorowe miasteczko. Typowy klimacik karaibski. Odwiedzilismy restauracje La Palapa. Obiad pyszny ale drogi: 426 peso. Pisze drogi, bo sprawdzilem ceny w hotelach. Jeden, po drugiej stronie ulicy Sol Y Mar, maly hotelik z lekkim balaganem na podworku, pokoje czyste, przestronne. Ceny: pokoj jednolozkowy (na dwie osoby) 250 peso, dwulozkowy ( 4 osoby) 350 peso, apartament 5-6 osob: 550 peso. Wrazenie popsul mi wlasciciel hotelu, ktory probowal mnie zatrzymac, przekonujac, ze tam gdzie jade jest tylko jeden i b.drogi hotel.
Ale o tym napisze za chwile. Chwyt ze strony wlasciciela byl b.kiepski. Drugi hotelik, polozony juz przy plazy Hotel Gutierez.
Pokoj dwulozkowy (cztery osoby) 300 peso !!!!! Naturalnie, w obu hotelach pokoje z lazienkami. Az zal bylo wyjezdzac.