Po krótkiej i dosyć wygodnej podróży (B-737) siadamy na Borispolu w Kijowie. Tradycyjnie autobusem przewożą nas do terminala, skąd przechodzimy do odprawy i od razu do hali odlotów. Terminal jak na stolice całkiem sporego Kraju może nowoczesny ale malutki. Porównywalny będzie od marca we Wrocławiu. A Wrocław przy Kijowie to małe miasteczko. W oczekiwaniu na samolot korzystamy z okazji i jemy smaczny posiłek (b. dobry pomysł, patrząc na to co dostaliśmy na pokładzie samolotu). Ponadto sprawdziłem smak piwa made in Ukraina (nie pamiętam nazwy) było bardzo dobre. Po posiłku idziemy do gate-a i znów autobusem do samolotu. Tym razem to B-767.
W porównaniu do poprzedniego, komfort dużo gorszy. Nie mam żadnego luzu, na szczęście po starcie udało mi się zmienić fotel na bliski wyjścia awaryjnego, przez co zyskałem sporo miejsca. Na tym, jak i poprzednim nie udało mi się odchylić oparcia fotela. Cóż, tani bilet ma swoje obostrzenia. Komfort i jedzenie ohydne ale najważniejsza jest "dolatywalność" na miejsce. A ta jest na szczęście O.K.
Tak czy inaczej, po 7,5h w powietrzu zbliżamy się do celu naszej podróży, czyli Colombo. Lądujemy ok. 3 rano czasu miejscowego, po przeliczeniu, nasze organizmy mają godz. 23 więc zaraz zaczniemy "wysiadać".